poniedziałek, 30 stycznia 2012

Loga portów lotniczych

Dopiero niedawno dowiedziałem się, że powstające lotnisko w Modlinie ma już swoje logo. Oto ono:


Ważniejszy od loga był jednak dla mnie jego opis: „(…)Sygnet w kształcie kuli ziemskiej obrazuje widok z samolotu wznoszącego się dynamicznie nad mazowieckim pejzażem, tuż przy charakterystycznym zbiegu dwóch rzek: Narwi i Wisły. Kolorystyka nawiązuje do malowniczych pejzaży wokół Modlina oraz do pasiastych sukien mazowszanek, co podkreśla polski, narodowy charakter portu lotniczego.”
Malownicze pejzaże? Pasiaste suknie mazowszanek? Na to bym nie wpadł…

Wspominam o tym nie po to, by się naśmiewać ale dlatego, że przykład lotniska w Modlinie ilustruje poważny problem w projektowaniu logo. Teoretycznie bowiem logo powinno jasno pokazywać indywidualny charakter danej firmy/instytucji, czytelnie komunikować, czym się ten podmiot zajmuje, a jednocześnie wyróżniać się spośród setek podobnych znaków graficznych z danej branży.

W praktyce jest to jednak bardzo trudne. Przy projektowaniu znaku graficznego lotniska w grę wchodzi ograniczona symbolika (samolot, ptak, ewentualnie same skrzydła). Zobrazowanie miasta, na terenie którego znajduje się lotnisko, też nie jest łatwe.

Często pomocna okazuje się sama nazwa, budząca jednoznaczne skojarzenia. Przykład z branży lotniczej:


Bierzemy motyw korony, wpisujemy w to motyw samolotu (ów) i gotowe!

W przypadku Modlina zwycięzcy przetargu na logo lotniska mieli jednak z pewnością ciężki orzech do zgryzienia, no bo z czym się kojarzy Modlin? Z niczym (no dobrze, nielicznym z Twierdzą Modlin). Autorzy postawili więc na ogólne skojarzenia z Mazowszem i dorobili skomplikowaną ideologię uzasadniającą taki a nie inny wybór elementów i kolorystyki.

Dobre logo powinno mówić samo za siebie. Niestety logo lotniska w Modlinie nic nie mówi, dlatego trzeba było tworzyć poezję w stylu pasiastych sukien mazowszanek. Coraz częściej w księgach identyfikacji wizualnej możemy napotkać takie kwieciste opisy, uzasadniające, co autor miał na myśli projektując logo.
Tylko że obcokrajowiec lądujący w Modlinie nie będzie czytał księgi znaku i nie domyśli się, że to niebieskie to "charakterystyczny" zbieg Narwi i Wisły.

A jak wyglądają loga innych międzynarodowych lotnisk?








Jak widać, powyższe znaki graficzne delikatnie mówiąc, nie rzucają na kolana.  Nie mówią nic ani o samym lotnisku, ani o mieście ani nawet o państwie, do którego lecimy. Wydaje się natomiast, że najlepszą strategię obrali Azjaci – skoro w dziedzinie symboliki i tak nie wymyślimy niczego oryginalnego, to niech przynajmniej logo będzie atrakcyjne wizualnie.

Na tym tle loga polskich portów lotniczych wypadają całkiem nieźle:




W przypadku Okęcia jakieś nawiązanie do nazwiska patrona (tak, jak to zrobili w Gdańsku) mogłoby przynieść ciekawsze rezultaty, we Wrocławiu nad księgą znaku należałoby popracować  (ten pomarańczowy napis na niebieskim tle, arghh!), ale generalnie jest OK.

Wydaje mi się natomiast, że w przypadku Modlina można się było bardziej postarać. Swoją drogą, ciekawe jaka będzie kolorystyka terminalu – jeśli taka jak w przypadku logo to masakra…




niedziela, 22 stycznia 2012

Strzał w stopę Adobe

Niedługo na rynek wejdzie wersja CS6 pakietu Creative Suite. Niestety, posiadacze wersji starszych niż CS5 nie będą mogli skorzystać z opcji upgrade'u i kupić uaktualnienia do CS6 po preferencyjnej cenie - zamiast tego będą musieli zapłacić pełną cenę. Firma Adobe wprowadza bowiem nowe, wyższe stawki cenowe dotyczące wersji upgrade swoich produktów.

Krytycznie do pomysłu odniósł się Scott Kelby, prezes NAPP (National Association of Photoshop Professionals), pisząc w tej sprawie otwarty list do Adobe. Co ciekawe, największym zarzutem Kelby'ego pod adresem Adobe nie jest sam fakt znacznych podwyżek cen ale zbyt późne podanie informacji o planowanych zmianach (że niby Adobe daje mało czasu swoim klientom na przygotowanie się do nowej polityki cenowej).

Pójdę w swojej krytyce dużo dalej: otóż Adobe po raz kolejny podniosło poprzeczkę w dziedzinie bezczelnego skubania klientów. Od dłuższego czasu obserwuję, że kolejne wersje programów z pakietu Creative Suite nie wnoszą nic szczególnie przydatnego i interesującego dla użytkowników. Większość zmian wprowadzanych w kolejnych wersjach to marketingowe gadżety, służące nie tyle poprawie funkcjonalności poszczególnych programów i zwiększeniu spójności w ramach całego pakietu, co nabijaniu kieszeni swojej i ekspertów w rodzaju Scotta Kelby'ego, wypuszczających natychmiast na rynek książki i materiały video typu "Co nowego w Photoshopie CS(tu wstawić numer)?"

Podejrzewam, że znakomitej większości grafików, designerów i DTPowców spokojnie wystarcza wersja CS4, a znam takich, co robią rewelacyjne rzeczy w CS3 i mają gdzieś nowsze wersje. Sam już dawno przestałem poddawać się marketingowej histerii i presji nieustannej aktualizacji wszystkiego, co nie ucieka na drzewo, w obawie o brak akceptacji ze strony rówieśników :)

Obecnie wiele osób zadaje sobie zapewne pytanie, czy aktualizacja softu Adobe się opłaca i czy dostają w zamian dostają produkt wart wydanych pieniędzy. Moim zdaniem odpowiedź brzmi: nie. Co tymczasem robi Adobe? Podnosi mniej więcej 3-krotnie ceny aktualizacji dla "starych" użytkowników...

Mamy na rynku do czynienia z szalonym trendem wprowadzania przez Adobe nowych wersji praktycznie co pół roku. Tak jakby osoby zawodowo zajmujące się grafiką nie miały co robić tylko nieustannie śledzić zmiany w oprogramowaniu, bo najnowszy Illustrator ma taki fajny pędzel, którego nie miał żaden inny Illustrator i który jest absolutnie niezbędny do efektywnego i kreatywnego i takiego bardziej kurczę...  illustratorowego procesu twórczego, bla bla bla...

W obliczu rosnącej konkurencji na rynku firma Adobe powinna raczej zastanowić się nad poprawą wskaźnika "jakość/cena" swoich produktów, tymczasem robi dokładnie odwrotnie.

sobota, 7 stycznia 2012

Co za dużo to niezdrowo


Dobry projekt graficzny powinien być prosty (nie mylić z „prostacki”) i oszczędny w formie. Anglojęzyczni mają na to dobre określenie „clean layout” czyli projekt „czysty”, pozbawiony wizualnych śmieci. W typografii istnieje kilka zasad, których należy przestrzegać przy tworzeniu „czystych” układów tekstowych. Pierwszą z nich jest zasada, by wyróżniać w tekście tylko to, co naprawdę zasługuje na wyróżnienie. Innymi słowy, jeśli wyróżniamy wszystko, to tak naprawdę nie wyróżniamy niczego a jedynie obudowujemy projekt typograficzny w niepotrzebne dodatki, utrudniające odczytanie tekstu. Druga zasada dotyczy sposobu wyróżniania a konkretnie unikania podwójnego wyróżniania –  przykładowo, jeśli dane słowo/zdanie składamy kursywą, to nie potrzebujemy już go pogrubiać.

No cóż, zasady są od tego, by je łamać. Śledząc felietony zamieszczane w prasie i w Internecie natrafiłem na dwa koszmarki typograficzne, które warto zaprezentować ku przestrodze.
Pierwszy to felietony Waldemara Łysiaka, publikowane w tygodniku „Uważam Rze”.  Klasyczny przykład łamania pierwszej zasady. Autor stosuje ten styl również w swoich książkach jednak w felietonach wydaje się on szczególnie irytujący.



To jednak pikuś w porównaniu z masakrą typograficzną dokonywaną na blogu Janusza Korwina-Mikke. Czego tu nie ma: kroje różnej wielkości, odmiany zwykłe i pogrubione, „wściekłe” kolory, brakuje tylko animowanych gifów…


Nie sądzę, by między posiadaniem prawicowych poglądów i kiepskim zmysłem wizualnym, występowała  dodatnia korelacja. Jeśli znacie Państwo podobne przykłady z lewej strony sceny politycznej, to chętnie zobaczę.



środa, 4 stycznia 2012

Loga klubów sportowych


Loga amerykańskich klubów sportowych mają swoją własną specyfikę: sygnetem jest zazwyczaj groźnie wyglądająca postać lub przedmiot – symbol drużyny, do stworzenia logotypu wykorzystuje się zaś ciekawe, wyraziste kroje. Kolorystyka loga jest intensywna i dynamiczna, ale nie kiczowata. Całość ma wysyłać jasny i prosty komunikat: „Nie zadzierajcie z nami”.

Przeglądając znaki graficzne zespołów NBA, NFL, NHL i innych lig amerykańskich nie sposób nie zachwycać się ich pomysłowością i umiejętnym połączeniem prostoty i trafności przekazu. Poniżej jedne z ciekawszych przykładów opisanego powyżej stylu – logo West Sydney Pirates autorstwa Frazera Davidsona. Świetny motyw wyszczerzonej w złośliwym uśmiechu pirackiej czaszki na tle dwóch skrzyżowanych szabel. Aż chce się reprezentować taką drużynę!


W identyfikacji wizualnej amerykańskich klubów zdarzają się jednak porażki – przykładem logo baseballowego klubu Florida Marlins. Pierwszy komentarz, jak nasuwa się po jego obejrzeniu to „ale o co chodzi?” Wszystko tu jest „od czapy”, poczynając od sylwetki marlina, kończąc na…. hmm… odważnej kolorystyce. W efekcie zamiast przekazu „bójcie się nas” mamy przekaz „śmiejcie się z nas”.


I tu dochodzimy do sedna postu. Otóż to, co w USA jest wyjątkiem, w Polsce niestety jest regułą. Przyjrzyjmy się identyfikacji wizualnej męskich zespołów siatkarskiej PlusLigi. Problem pojawia się już w samych nazwach zespołów. Obecność „oficjalnych tytularnych sponsorów strategicznych” powoduje, że nazwy klubów zaczynają się od nazw sponsorujących je firm. W efekcie mamy takie perełki jak Indykpol AZS Olsztyn, Zaksa Kędzierzyn-Koźle czy… Fart Kielce. Trzeba mieć nie po kolei w głowie by drużynę sportową nazwać „Fart”. Na dodatek klub w swoich materiałach promocyjnych posługuje się hasłem „Gramy z Fartem”! 

Przekaz towarzyszący drużynie powinien być następujący: „Jesteśmy najsilniejsi  i skopiemy wszystkim tyłki, a farta to mają nasi rywale, jak uda im się wygrać seta”. Tymczasem pierwszoligowa drużyna (przepraszam, PlusLigowa drużyna) stawia na hasło „Gramy z Fartem”. Litości! Jak już musimy mieć sponsora tytularnego to szukajmy przynajmniej firmy o nazwie odpowiadającej klimatowi sportowej rywalizacji (vide Tytan AZS Częstochowa).

Sam znaki graficzne klubów również są nieciekawe, a jak nieciekawe są loga to nieciekawe są również gadżety, dla  klubu sportowego przecież szczególnie ważne. No ale jak tu zrobić ciekawe logo dla drużyny, która nazywa się Fart Kielce?




Generalnie nie jestem zwolennikiem przenoszenia elementów kultury i obyczajowości amerykańskiej na polski grunt (vide Halloween). Niemniej w przypadku identyfikacji wizualnej klubów sportowych takie zapożyczanie wzorców byłoby korzystne. Nie twierdzę, że polskie kluby powinny nagle zmienić nazwy na Żubry Białystok, Orły Szczecin czy Smoki Kraków ale naprawdę warto nieco popracować nad odświeżeniem wizerunku...